120 lat temu, 18 maja 1905 r. urodził się Władysław Hańcza. "Przyglądając się moim bohaterom, doszedłem do wniosku, że zwykle gram cztery rodzaje ról: królów, profesorów, duchownych i gangsterów. Jeden z recenzentów dopowiedział - jeszcze chłopów, po czym dodał, że w każdym moim chłopie jest coś z króla, a w każdym królu coś z chłopa" - powiedział podczas wywiadu z okazji 30-lecia swojej pracy artystycznej. Często dodawał też, że należy "do aktorów, których prawdziwej twarzy, tej bez szminki, publiczność prawie nie zna". Władysław Hańcza zmarł w Warszawie, 19 listopada 1977 r. Miał 72 lata
Zawiedzione nadziej rodziny
Władysław Hańcza, a właściwie Władysław Tosik - bo tak brzmiało jego rodowe nazwisko - przyszedł na świat 18 maja 1905 r. w Łodzi. Jego rodzina była związana z przemysłem włókienniczym i początkowo nic nie wskazywało, że trafi na scenę. Miał zostać fabrykantem i by zrealizować ten cel, zamierzał wybrać się na studia do Belgii. Sprawy rodzinne doprowadziły jednak do tego, że trafił do Poznania, gdzie na tamtejszym uniwersytecie podjął studia polonistyczne i filozoficzne.
To właśnie w stolicy Wielkopolski nawiązał kontakty ze środowiskiem kulturalnym, m.in. z takimi postaciami, jak Emil Zegadłowicz i Stanisława Wysocka. Pod ich wpływem rozpoczęła się jego fascynacja teatrem, który pochłonął go do tego stopnia, że w 1927 r. przerwał studia i rozpoczął naukę zawodu w mieszczącej się przy Teatrze Polskim w Poznaniu Szkole Dramatycznej.
Zmiana nazwiska i kariera
Jeszcze tego samego roku, 27 listopada, zadebiutował na miejscowej scenie - rolą Hermesa w "Nocy listopadowej". Dwa lata później zdał organizowany przez ZASP egzamin kwalifikacyjny, zostając tym samym pełnoprawnym aktorem. Do wybuchu wojny występował na deskach teatralnych w Poznaniu, Katowicach, Toruniu i Łodzi. Krótko przed wrześniem 1939 r. przeniósł się do Warszawy, w której podczas okupacji pracował jako magazynier. Po upadku powstania trafił do niemieckiego obozu pracy. W 1945 r. wrócił do Łodzi. To właśnie tam oficjalnie zmienił nazwisko na Hańcza. Trzy lata później związał się z warszawskim Teatrem Polskim, w którym występował aż do śmierci.
Zaczęło się od "Samych swoich"
Popularność przyniosła mu jednak dopiero rola Władysława Kargula w filmie "Sami swoi" (1967). To była szansa, na którą przez lata czekał. Reżyser filmu Sylwester Chęciński od samego początku widział go w roli Kargula. Hańcza miał jednak problem z kresowym akcentem, jego rola została więc zdubbingowana przez Bolesława Płotnickiego. Popularność "Samych swoich" skłoniła reżysera do nakręcenia dwóch kolejnych filmów o przygodach rodzin Karguli i Pawlaków. W 1974 r. powstało "Nie ma mocnych", a trzy lata później "Kochaj albo rzuć". Pomiędzy pierwszą i drugą częścią trylogii Chęcińskiego, wcielił się w postać Macieja Boryny w wyreżyserowanych przez Jana Rybkowskiego "Chłopach" (1972). Krótko po "Chłopach" Hańcza pojawił się w "Potopie" (1974) Jerzego Hoffmana.
Wielka miłość i zdrady
Barbara Ludwiżanka i Władysław Hańcza poznali się jeszcze przed wojną, w 1934 roku, w Poznaniu. Grali razem w teatrze. Aktor nie był już wtedy wolnym mężczyzną. W 1929 roku ożenił się z Heleną Chaniecką, trzy lata później urodził im się syn Władysław. Jego małżeństwo - jak twierdził - szybko stało się fikcje. Zainteresował się Ludwiżanką, które nie od razu odwzajemniła jego uczucia. Wojnę spędzili razem, potem rozdzielił ich los. Odnaleźli się dopiero w 1948 r. Rok później, gdy Władysław Hańcza oficjalnie rozwiódł się z pierwszą żoną, wzięli cichy ślub.
Aktor cieszył się wśród kobiet dużym powodzeniem. "Słuszny wzrost i ładna budowa ciała, po drugie charakterystyczny, łatwo wpadający w ucho tembr głosu, po trzecie wyrazista dykcja i wreszcie fluid męskości, zdrowej, zadowolonej ze świata i siebie" - mówiła o nim Nina Andrycz.
W latach 50. Władysław Hańcza romansował z aktorką Elżbietą Barszczewską, która wtedy była żoną reżysera Mariana Wyrzykowskiego. Żona nie pozostawała Hańczy dłużna i sama spotykała się z aktorem i reżyserem teatralnym Jerzym Kreczmarem. Cała piątka pracowała w warszawskim Teatrze Polskim, a gdy po kilku miesiącach namiętności się wypaliły, wszyscy wybaczyli sobie i... wrócili do wspólnej pracy. Kochliwy aktor, jak powiedziała PAP Emilia Krakowska, "zawsze wracał do swojej Basi". Barbara Ludwiżanka była jego drugą żoną.