- Seria zaniedbań
- Przerażone dzieci walczyły o życie
- Rybacy ruszyli na ratunek
- Tragiczny bilans rejsu
- 25 tys. ludzi na pogrzebie harcerek
Na letni obóz w Gardnie Wielkiej w wakacje 1948 r. przyjechały harcerki z Łodzi, które należały do 15. Łódzkiej Żeńskiej Drużyny Harcerek im. "Zośki", znanej jako Mała Piętnastka. Wszystkie uczestniczki obozu uczyły się w Szkole Powszechnej nr 161 w Łodzi. Dla wielu harcerek był to pierwszy wakacyjny wyjazd bez rodziców. Było pięknie - las, słońce, woda, zabawy, piosenki. Dla harcerek zaplanowano wielką atrakcję - miały popłynąć przez jezioro Gardno do położonych nad morzem Rowów.
Seria zaniedbań
Harcerki i ich opiekunki 18 lipca 1948 r. miały popłynąć przez jezioro Gardno dwiema łodziami rybackimi, pożyczonymi z pobliskiego gospodarstwa rybnego. Przygotowano dla nich dwie łodzie - motorową z kabinką, która mogła pomieścić maksymalnie 14 osób i mniejszą, płaskodenną bez napędu, dla maksymalnie 7 osób. Łódź motorowa miała holować tę mniejszą. Obsadę łodzi stanowili przewoźnik i mechanik. Wycieczka miała ruszyć o godz. 10 rano, ale w łodzi motorowej montowano silnik - wszystko przesunęło się więc na godz. 16. Do obu łodzi wsiadło w sumie 42 osoby, co dwa razy przekroczyło limit. Miejscowi ostrzegali, że tak późny rejs przepełnionymi łodziami może być niebezpieczny, a jezioro jest wieczorem zdradliwe. Mała Piętnastka jednak popłynęła.
Przerażone dzieci walczyły o życie
Łodzie miały do pokonania ponad siedem kilometrów do Rowów przez jezioro Gardno. Cały czas kołysało mocno przeciążonymi łodziami. Gdy rejs dobiegał końca, a do przystani pozostał zaledwie kilometr, w jednej z łodzi zaczęła zbierać się woda. Okazało się, że doszło do awarii silnika w łodzi motorowej, która zaczęła się powoli zanurzać. Wybuchła panika. Dzieci krzyczały i płakały. Łodzie zaczęły tonąć, harcerki znalazły się w wodzie. Sternik próbował przerzucić dzieci na mniejszą łódź, ale ta - przeciążona - także się przewróciła. Tylko dwie dziewczynki potrafiły pływać, a na łodziach nie było kamizelek ratunkowych.
Rybacy ruszyli na ratunek
Krzyki dzieci usłyszeli rybacy z pobliskiej wioski i ruszyli na ratunek. Jedną z pierwszych uratowanych była Zofia Erdman, która przepłynęła w kierunku brzegu znaczną część dystansu. Większości dzieci nie udało się już uratować. Nikt z mieszkańców wioski nie znał zasad pierwszej pomocy i część dzieci, które po wyciągnięciu na brzeg jeszcze żyły, umarło.
Tragiczny bilans rejsu
Ostatecznie udało się uratować 15 dziewczynek, które utrzymały się na wodzie lub na przewróconej łodzi, oraz przewoźnika i mechanika. Śmierć poniosły 4 dorosłe kobiety i 21 dziewcząt. Najmłodsza dziewczynka miała 8 lat.
25 tys. ludzi na pogrzebie harcerek
22 lipca 1948 - w dniu Narodowego Święta Odrodzenia Polski - odbył się w Łodzi zbiorowy pogrzeb 17 harcerek, zorganizowany przez łódzką chorągiew harcerską z pomocą władz miasta oraz kurii biskupiej, która przekazała kwaterę na pochówek. W uroczystościach, prowadzonych przez biskupa Kazimierza Tomczaka z udziałem 40 księży, uczestniczyło około 25 tysięcy osób.
Śledztwo i proces
Po katastrofie powołano dwie komisje do zbadania jej przyczyny. Jedną miejscową i drugą - na szczeblu państwowym. 30 i 31 sierpnia 1948 przed sądem w Słupsku odbył się proces. Przed sądem stanęli sternik Wacław Rudnicki, kierujący tragicznym rejsem oraz zarządca Władysław Terlecki. Sternik został skazany na 5 lat więzienia za spowodowanie katastrofy: zabrał na łodzie nadmierną liczbę pasażerek, źle je rozlokował, doprowadził do wywrócenia łodzi, przy czym przeciekającą motorówkę zabrał z gospodarstwa rybackiego bez wiedzy zarządcy. Wacław Terlecki, został skazany w I instancji na 2 lata więzienia za przyczynienie się do katastrofy - po apelacji został uniewinniony. Mechanik łodzi Kazimierz Streciwilk uciekł podczas przewożenia go do aresztu w Słupsku - nigdy go nie znaleziono. By upamiętnić bohaterskie harcerki, w 2009 r. w Gardnie Wielkiej odsłonięto pomnik, zaprojektowany przez słupskiego architekta Wiktora Janusza.